niedziela, 11 grudnia 2016

Co się działo kiedy mnie nie było

Oj dawno mnie tu nie było, aż nie wiem od czego zacząć.

Zarzuciłam pisanie z braku weny, czasu i poczucia sensu. Praca zawodowa i szkoła dzieci pochłonęły mnie jak tornado. Czasami brakuje dystansu a tu STOP trzeba załapać oddech. I oto jestem :) 
Od ostatniego wpisu minęło tyle czasu, że niezłą powieść mogłabym sklecić. Mogłaby mieć nawet tytuł "Krew, pot i łzy". Cały przekrój emocji i ekstremalnych wydarzeń z ostatnich miesięcy mojego życia mógłby się w niej znaleźć. Z natury jednak jestem typem krótkodystansowca. Daje z siebie wszystko ale cierpliwość i wytrwałość na dłuższym dystansie to u mnie pięta achillesowa. Dlatego powieści nie będzie, co najwyżej rozpiszę się tutaj i wyjdzie jakiś scenariusz do telenoweli polsko-polskiej. Zresztą nic obiecywać nie będę zobaczymy co wyjdzie ;)

 Zacznę więc może od tego, że jestem szczęśliwą kobietą, pełną wdzięczności za dom, rodzinę i innych  ludzi w moim życiu. 
Mam jednak nieodpartą potrzebę pisania i przekazywania swoich myśli, czerpania inspiracji od innych.Ostatnie dni a nawet tygodnie pełne oczekiwania na mój "mały cud" pękły jak bańka mydlana. Nic to, właśnie odbieram lekcje cierpliwości i pokory.I ciągle się uczę sztuki życia, chociaż bywa trudne jest ekscytujące. Nie poddam się bo wszystko we wszechświecie ma swój czas. Naprawdę w to wierzę. I mój czas jeszcze przyjdzie. Tymczasem za dwa tygodnie święta. Powoli można wchodzić w świąteczny nastrój. Niby mam ogarnięty plan działania ale jeszcze nic nigdy nie wiadomo. Bo plany planami a rzeczy czasami dzieją się pozaplanowo. Pozostaje nadzieja i wiara, i cieszę się, że je w sobie noszę. Mówię STOP narzekaniu, które wszędzie dookoła króluje i ma się dobrze. Uczę się sztuki małych kroczków w dążeniu do celu. Bo uwierzcie mi( już nie pamiętam gdzie i od kogo to usłyszałam) nawet najbardziej super, ekstra ( Aston Martin db 9 ja na tym modelu się zatrzymałam i nie pogardziłabym przejażdżką gdzieś na torze,)najnowszym modelem samochodu, który jest zaparkowany nigdzie się nie dojedzie, gdy nie dokona się szeregu czynności by wprawić ten samochód w ruch. 
Wprawiajcie więc swoje "samochody życia" w ruch i miłej niedzieli:)

Aby do wiosny

Na skraju zimy przycupnęłam i wypatruję wiosny. Z każdym dniem, kiedy słoneczko mocniej przygrzewa, łapię się tych promyków jak koła ratunkowego.
 Ferie dały mi upragniony czas wytchnienia od domowej rutyny, szkoła praca szkoła, obowiązki domowe i wstawanie o 5.20. Zdrowotnie jednak nieco gorzej wyszło nam tym razem. Dzieci nie udało się uratować od antybiotyków. Energetycznie jednak odczekuję aby do wiosny. Krok już nie ten i myśli jakieś takie chmurne. 
Emocje w związku z chorobą taty jakoś uspokoiły się. Była pierwsza chemia, w marcu czekamy na drugą. I jest nadzieja bo chce się  wierzyć, że coś da się zrobić i będzie dobrze. Trudno jednak patrzeć jak ciężko oddycha, męczy się a jeszcze w styczniu było tak bez objawowo.
Którejś niedzieli w kościele na kazaniu usłyszałam, że tak mało wiary w nas ludziach,skoro tak bardzo kurczowo trzymamy się życia. Chronimy dzieci od początku przed stratą, smutkiem i odchodzeniem. Chowamy dzieci pod kloszem by nie doznawały tego typu emocji. Natomiast choroba, ból, cierpienie i odchodzenie bliskich jest częścią życia. Tak jak śmiech, żarty i głupkowate psoty dzieci, podnoszące poziom wnerwienia rodziców do granic możliwości.
I tak szczerze muszę przyznać, że sama miałam chwile zwątpienia co mam powiedzieć dzieciom kiedy zapytają dlaczego płaczę i co dzieje się z dziadkiem. Trwało to tylko parę dni. Któregoś dnia mój najstarszy syn Tosiek zapytał, dlaczego jesteś smutna i płaczesz? Wtedy już wiedziałam, że nie ma sensu ukrywać faktu choroby. Zapytał też wprost czy dziadek umrze? I tym razem musiałam szczerze przyznać, że nie wiem jak będzie przebiegała jego choroba i co się wydarzy ale tak też się może zdarzyć. Przyjął to dość spokojnie było mu przykro ze względu na mnie ale świat się nie zawalił, życie toczy się dalej. 
Tosiek już wie co to choroba i śmierć. W tamtym roku mama jego kolegi z klasy przegrała walkę z chorobą. Wcześniej jednak przy okazji odwiedzania grobów na cmentarzu nie dało się uniknąć pytań co się dzieje z ciałem. Starałam się mu wytłumaczyć najprościej, że ciało rozkłada się i gnije, zostają tylko kości. Natomiast nasza dusza idzie do nowego domu gdzie mamy obiecane nowe ciała, które się nie psują tam nie ma cierpienia i bólu. Została mi też polecona książka Kari Vinje pt. "Bóg i ja jesteśmy przyjaciółmi", która porusza temat odchodzenia i ona też była jakąś częścią oswajania tematu. Za chwilę pewnie Krzysiaczkowi też będę ją czytała...
 ..ten tekst napisałam prawie rok temu. Od tej pory wiele wody w rzece upłynęło. Stan taty drastycznie nie zmienił się. Leczenie wiosną i latem przebiegało spokojnie. Czekamy na dalsze instrukcje postępowania i aby do wiosny.